poniedziałek, 18 marca 2013

Jason Molina (1973-2013)


Na początku tego stulecia w komisie płytowym przy Białówny w Białymstoku kupiłem dwie płyty The Sea and Cake.
Sprzedawca zainteresował się, porozmawialiśmy sobie i okazało się, że lubimy te same rzeczy. Zaczęliśmy przegrywać sobie kompakty.
Ja przywoziłem mu rzeczy z Krakowa - od Wojtka, z Przekroju i z Music Cornera. On, z tego co rozumiałem, miał korespondencyjnych znajomych w Europie.
Przy pierwszej wymianie dostałem od niego "Axxess & Ace" Songs: Ohia, podpisany czerwonym markerem kompakt Akoss. Nigdy wcześniej nie słyszałem
takiego czegoś, nie znałem jeszcze wtedy Bonniego Princa i reszty. Nawet kiedy poznałem, uważałem, że Molina jest lepszy. Nie był muzykiem,
który zdecydował się na konwencję, był po prostu wrażliwym gościem, który musiał grać piosenki. I właśnie takie amerykańskie mu te piosenki wychodziły.
No i nie był modny, a na pewnym etapie życia to bardzo ważne, żeby słuchać muzyków, których nikt nie zna.

Z większości muzycznych fascynacji wyrosłem, a z Jasona Moliny nie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

nie wiem, jak inaczej można by na Niego trafić. dobrze że linkujesz. pzdr!

Anonimowy pisze...

Ja gdzieś ze 3 lata temu w Trójce usłyszałem "Little Sad Eyes" (Magnolia Electric Co.) i od tego się zaczęło zainteresowanie twórczością Moliny. Mówiąc całkiem otwarcie doceniam niesamowity głos, wrażliwość i specyficzną nastrojowość tych utworów, jednak zupełnie nie wiem o czym są te piosenki (przykłady: "Lioness" albo "Peoria Lunch Box Blues" śpiewana przez Scout Niblett).
Tak czy inaczej, mam poczucie, że odszedł artysta wybitny, i dobrze, że choć jedna osoba w Polsce to zauważyła (ukłony w stronę autora bloga).
Pozdrowienia
Tomasz